Zabójstwo „Dzika z Otwocka”. Co wydarzyło się w barze „U Zbycha” latem 1994 roku?

fot. Rysopis podejrzanych opublikowany w prasie.
0 31 909

Otwock w gronie chłopców z ferajny Warszawy i okolic miał kilku znanych przedstawicieli. Jednym z nich był pochodzący z Józefowa Janusz S. „Dzik” gangster, który śmiało poczynał sobie w bandyckim półświatku już w latach 80.

Kiedy Dzik oszukał na srebrze mało znanego jeszcze Wiesława N. „Wariata” (zwanego ówcześnie Dziadem), za co został porwany i uwięziony w stalowym kontenerze, na jego uwolnienie składało się ponoć pół Warszawy. Po odzyskaniu wolności Janusz S. miał zachować się jednak bardzo niehonorowo, wystawiając wrogom swojego wspólnika, z którym dokonał „przewałki” na Wieśku N. Tego ostatniego bardzo to zniesmaczyło, co miał wyrazić słowami:

Umowa z frajerami się nie liczy. Frajerom można obiecać wszystko, a ty Dziku jesteś właśnie ciężki frajer, bo swego wspólnika przywozisz w bagażniku i go jeszcze lejesz, żeby go okraść. To kto ty jesteś? Dla mnie frajer i s…j stąd. [Ryszard Wierciński, Kryptonim Srebrny Książę, Warszawska Firma Wydawnicza, 2013.]

To nie jedyna nieprzyjemna sytuacja Dzika z późniejszymi bossami warszawskiego podziemia kryminalnego. To właśnie po znokautowaniu Janusza S. na szersze wody wypłynąć miała ksywka Pershing. O okolicznościach tamtego zajścia późniejszy szef grupy ożarowskiej opowiedział sam w jednym z nielicznych wywiadów:

Mój kolega prowadził nieoficjalne kasyno. Kiedyś przyjechało dwóch takich z Otwocka. Wszyscy się ich bali, bo byli najmocniejsi w mieście. Zdemolowali kasyno, zabrali pieniądze. Dużo. Kolega to spokojny człowiek. Opowiedział mi wszystko i zapytał, co radzę zrobić. Powiedziałem, żeby uruchomił kasyno od nowa. Tyle że kiedy to zrobił, ja pilnowałem interesu wraz z przyjacielem, też zapaśnikiem. Po jakimś czasie ci dwaj z Otwocka przyjechali znowu. Zaproponowali, że podzielmy się zyskami, dla nich 33% dla mnie 33% i dla kolegi 33%. Powiedziałem im, że jak chcą pieniędzy, to niech sobie założą swoje własne kasyno. Nie bałem się, bo nawet dobrze nie wiedziałem, z kim mam do czynienia. Poszli. Potem napadli na nas w ulicy. Tych dwóch i jeszcze jeden. Trenowaliśmy wtedy zapasy. Dostali taki wycisk, że więcej się nie pojawili. I wtedy poszła fama, że jestem mocny. [Przemówił Pershing do Dziada, „Super Express”, 3 kwietnia 1995 r., nr 79.]

W 1994 roku Dzik, w wyniku rozliczenia za długi, stał się właścicielem otwockiego baru U Zbycha, mieszczącego się w budynku przy ul. Andriollego 13. Jak podaje otwocki przewodnik, obiekt, w którym znajdowała się knajpa, miał długą i ciekawą historię. Powstał w 1892 roku wzniesiony przez znanego warszawskiego cukiernika Feliksa Pręgowskiego i do lat 30. służył rozrywce jako lokal, w którym znajdowały się restauracja, cukiernia, sklep, a nawet sala koncertowo-teatralna. Od 17 sierpnia 1994 roku budynek kojarzy się jednak mieszkańcom miasta głównie jako miejsce, „w którym kogoś zabito”. Tym kimś był właśnie nowy właściciel lokalu Janusz S. „Dzik”.

Budynek przy Andriollego 13, to tu zastrzelono Janusza S. latem 1994 roku, fot. „Śladami polskich gangsterów (2020)

Do zdarzenia doszło rano, około godziny 8.30. W czasie gdy Janusz S. raczył się w swoim barze jajecznicą, do budynku wbiegło dwóch zamachowców, którzy z marszu otworzyli ogień w jego kierunku. Gangster ponoć próbował się jeszcze zasłonić barmanką, która tego dnia obsługiwała klientów, jednak na próżno. Podziurawiony przez kule padł martwy na ziemię. Po wszystkim zabójcy spokojnie udali się do czekającego na nich białego audi na, jak się okazało, kradzionych tablicach rejestracyjnych.

Uważa się, że akcja zamachu na Dzika była przeprowadzona niezwykle sprawnie, wręcz profesjonalnie. Do zabójstwa doszło między godziną 8.00 a 9.00, w czasie gdy w okolicy panowało spore zamieszanie, spowodowane przez przyjeżdżającą o tej porze śmieciarkę oraz pojazdy z dostawami do okolicznych punktów. Świadkowie pamiętający tamto zdarzenie wspominają, że słysząc huk, byli przekonani, że to któryś z dostawców dobija się do bramy sklepu czy lokalu. Mimo publikacji rysopisów podejrzanych w prasie i szybkiej reakcji policji sprawców nie udało się ustalić i ukarać. „Niewielka strata dla miasta, może będzie trochę spokoju” – mówili reporterom mieszkańcy Otwocka bezpośrednio po strzelaninie.

Czy był Pan na służbie tego dnia, gdy zastrzelono Janusza S. „Dzika” w barze U Zbycha? – pytam Janusza Dziwotę szefa otwockiej policji w latach 1992-1998.

Tak. Jeśli chodzi o tamto zdarzenie, to z dokonanych ustaleń wynikało, że w godzinach porannych przed budynkiem przy ulicy Andriollego, gdzie mieścił się bar U Zbycha, pojawiło się dwóch młodych, nierzucających się w oczy mężczyzn. To byli szczupłej i wysportowanej postury młodzi ludzie, mówiło się, że nie mieli więcej niż dwadzieścia kilka lat, a niektórzy zakładali nawet, że mogli mieć niespełna 20 lat.

W tamtym okresie przed lokalem, wzdłuż chodnika ulicy na trawniku ustawiony był rząd tak zwanych blaszanych szczęk, gdzie był prowadzony handel podręczny, to już był ten kolejny etap wolności gospodarczej po tych łóżkach polowych, z których się sprzedawało wszystko na bazarach. No i ci dwaj młodzi, nierzucający się w oczy ludzie kręcili się w okolicach baru na zapleczu rzędu szczęk. To się przechadzali, to siedząc w kucki, patyczkiem po ziemi rysowali, tak jakby na kogoś czekali, ale nie zwracając na siebie uwagi. No i wyczekali, aż do lokalu przyjechał pan S., również jak już wszedł do baru, to nie zwracali na niego uwagi, odczekali chwilę, żeby się tam poczuł jak u siebie, całkiem odprężony i bezpieczny.

No i w trakcie konsumowania przez niego jajecznicy weszli obydwaj szybkim krokiem do wnętrza budynku i strzelając już od wejścia, dokonali skutecznej egzekucji. Jak później wykazały ekspertyzy balistyczne, sprawcy zabójstwa użyli piętnastostrzałowych pistoletów typu CZ o kalibrze 9 mm, oddając strzały do ofiary, opróżnili praktycznie magazynki obydwu pistoletów. Po dokonaniu egzekucji obydwaj sprawcy wyszli spokojnie z lokalu i oddalili się, wykorzystując zamieszanie wywołane odgłosami strzałów.

Komendant Rejonowy Policji w Otwocku Janusz Dziwota w swoim gabinecie, lipiec 1992 fot. „Śladami polskich gangsterów (2020)

W gazetach pisano, że Dzik widząc zabójców, przed świstającymi kulami próbował się zasłonić barmanką, która tego dnia obsługiwała w lokalu.

Ta pani przyjęła własną taktykę zeznań dotyczącą przebiegu tamtych tragicznych zdarzeń, ale z uwagi na to, że przecież była jedynym naocznym świadkiem i mogły jej grozić jakieś reperkusje, nie można się jej dziwić. Według jej relacji, po tym, jak usłyszała pierwsze strzały, to po prostu padła w szoku na podłogę za bufetem i niewiele stamtąd widziała. Myślę, że można jej wierzyć, bo to jednak było niewielkie pomieszczenie, a do tego ciągły, silny huk powodowany użyciem w takich warunkach wielu nabojów luger 9 mm musiał spowodować potężny, obezwładniający zmysły hałas.

Poza tym układ ran postrzałowych widocznych na odzieży oraz na ciele ofiary, w okolicach łopatek, na karku, szyi i obydwu przedramionach wskazywał na to, że do kolejnych postrzeleń doszło w trakcie jej ucieczki. Okoliczności zdarzenia, w szczególności ułożenie ciała oraz inne zachowane na miejscu ślady wskazywały na to, że Dzik, widząc zachowanie dwóch wchodzących nieznanych mężczyzn, właściwie ocenił zagrożenie i próbował uciec na zaplecze lokalu, skąd jednak nie było wyjścia.

Zabójstwo Dzika jest kolejnym niewyjaśnionym morderstwem znanej osoby z półświatka lat 90.

Rzeczywiście, czynności dochodzeniowo-śledcze nie doprowadziły do ustalenia sprawców tego zabójstwa i pociągnięcia ich do odpowiedzialności. Natomiast z tych naszych ustaleń natury operacyjnej wynikało, że tamta egzekucja nie miała podłoża porachunków grup przestępczych, czy też walki pomiędzy przestępcami o wpływy.

Z tego, co ustalono, tamto zdarzenie było wymierzeniem sprawiedliwości przez osoby innej narodowości, które zostały wynajęte przez małżonkę mężczyzny, który zaginął w wyniku działań dokonanych przez Janusza S. „Dzika”. Ta kobieta zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie pociągnąć do odpowiedzialności winnych ani ustalić okoliczności zaginięcia i śmierci męża. Postanowiła wynająć zabójców, którym zapłaciła określą ilość dolarów. To jednak była tylko wiedza operacyjna, której nie udało się przekuć w materiał dowodowy.

Kto w czasie pańskiej pracy w otwockiej policji uchodził za przestępcę numer jeden w mieście?

Czesław J. „Łosoś”. Mimo że nie miałem z nim osobiście styczności, to z moich obserwacji wynikało, że był to przestępca, powiedzmy, o manierach dżentelmena. On w czasach PRL-u, wraz ze swoim dobrym kolegą noszącym pseudonim Żyd, zajmował się grą w trzy karty na bazarze Różyckiego na warszawskiej Pradze. No i w tamtym czasie Łosoś i Żyd byli przyjaciółmi w bardzo zażyłych relacjach, natomiast kiedy w latach 90. pojawiły się nowe źródła zarobkowania, nowe interesy, to bardzo się poróżnili i ich drogi się rozeszły.

Żyd rezydował w Józefowie, gdzie najczęściej przebywał w nieistniejącym już lokalu Pod Dębami. On też stworzył swoją własną ekipę, która składała się z Litwinów, którzy zamieszkiwali właśnie w hotelu Pod Dębami. Łosoś z kolei otworzył w Otwocku przy ulicy Warszawskiej w pomieszczeniach po dawnym kinie Promyk klub o nazwie Bill-Baoo, który na pierwszym piętrze mieścił część rozrywkową. Kolejnym miejscem, gdzie często przesiadywali ludzie kojarzeni z miejscowym środowiskiem przestępczym, był bar o nazwie Mc Wil usytuowany przy pasażu handlowym w centrum miasta.

źródło: Powyższy tekst jest fragmentem książki „Śladami polskich gangsterów. Miejsca mafijnej Warszawy lat 90” autorstwa Filipa Czerwińskiego. Książkę można zamówić na stronie https://mafiashop.pl/

Zostaw odpowiedź