„Izraelczyk”, „Makowiec” i zabójstwo w Cafe Głos

fot. Makowiec (pierwszy z lewej) na rodzinnych wakacjach, mat. prasowe
0 33 384

O Poznaniu kontekście przestępczości zorganizowanej w odróżnieniu od wielu innych polskich miast nie mówi się zbyt wiele. To ciekawe, gdyż od zawsze krążyła pogłoska, że w tym mieście krążą naprawdę „duże pieniądze”.

Na początku lat dziewięćdziesiątych dominowali tu byli cinkciarze rezydujący w centrum miasta. Po pewnym czasie pojawiła się jednak konkurencja i zaczęło dochodzić do pierwszych konfliktów. Kiedy na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych do głosu doszły młode, agresywne grupy przestępcze, krew znowu się polała.

Wszystkiemu z boku przyglądało się kilka szarych eminencji, które z tylnego fotela pociągały za sznurki. Warto zaznaczyć, że Poznań jako jedno z niewielu dużych miast nie dał się podporządkować osławionemu Pruszkowowi. Jeśli gangsterzy z obu miast prowadzili już jakiś interesy to były one jedynie na stopie partnerskiej.

MAKOWIEC

Urodzony w 1952 roku Zbyszko B. ps. Makowiec w czasach PRL-u był jednym z największych poznańskich cinkciarzy. Jego pseudonim wziął się od ulicy przy której mieszkał, czyli Maków Polnych. Na początku lat dziewięćdziesiątych podejrzewano go o to, że wraz ze wspólnikami, zarejestrował na tzw. „martwe dusze”, kilkadziesiąt kradzionych i przemyconych aut. W 1991 roku trafił na krótko do aresztu. Szybko wyszedł i szybko upomniano się o niego po raz drugi. Makowca nie było już jednak w Polsce.

Wysłano za nim list gończy, jednak jego rezolutny adwokat zorganizował dla niego inny list – żelazny, gwarantujący, że nie zostanie aresztowany i będzie odpowiadał z wolnej stopy. W 1993 roku Makowiec wrócił do Polski, a śledztwo dotyczące samochodów zostało wznowione.

W 1994 roku, pojawiły się kolejne zarzuty. Gangster został bowiem oskarżony o to, że wraz z ośmioma kompanami zdemolował na poznańskich ratajach, samochód Damiana S. – jednego z liderów tzw. gangu Piątkowskiego.

Ekipa z Piątkowa zrzeszała w swoich szeregach młodych ale brutalnych przestępców, którzy mieli ambicje przejęcia miasta. Na ich drodze stanęła jednak grupa byłych cinkciarzy z centrum, w tym między innymi Makowiec.

W sprawie demolki na Ratajach, za Zbyszkiem B. stanął sam Andrzej Gawronik, senator, który dorobił się majątku dzięki sieci kantorów. Gawronik dał Makowcowi alibi twierdząc, że w czasie gdy doszło do zniszczenia samochodu, ten przebywał w jego biurze.

Przed sądem zeznał:

– Zbyszka B. znam z czasów kiedy jeszcze nie było kantorów. Na placu Wolności przed PKO, to on był kantorem. Nie utrzymywałem z nim kontaktów, ale nie spotkałem się z aktem nieuczciwości z jego strony –

Zeznał także, że w dniu zdarzenia, spotkał się z Makowcem dwukrotnie:

– Najpierw krótko przed 14.00. Zaprosiłem go wtedy do biura, gdyż interesowało mnie jak człowiek, poszukiwany listem gończym może swobodnie chodzić po ulicach. Około 15.00 Zbyszko wszedł na górę do biura, rozmawialiśmy jakieś dwadzieścia min. Wytłumaczył mi że jest chroniony listem żelaznym. –

Sprawa zniszczonego auta po części rozeszła się po kościach. Mężczyźni dostali wyroki w zawieszeniu, jednak Damian S., któremu zdemolowano samochód, zaginął krótko po tamtych wydarzeniach i słuch po nim zaginął.

CAFE GŁOS

Po raz kolejny o Zbyszku B. zrobiło się głośno w grudniu 1995 roku, za sprawą zabójstwa Marka Z. w poznańskiej kawiarni Cafe Głos. Według ustaleń śledztwa przestępca i były żołnierz armii izraelskiej Albert Kiełczyński znany jako Izraelczyk otrzymał wcześniej od Makowca zlecenie zabójstwa Jarosława Ś. ps. Święty, jednak pomylił się i zastrzelił przypadkową osobę. W akcie oskarżenia Zbyszka B. czytamy:

W okresie od listopada do 18 grudnia 1995 roku, w Poznaniu, działając w zamiarze pozbawienia życia Jarosława Ś., wskazał osobę, metodę realizacji, oraz dobierając środki, kierował wykonaniem zbrodni zabójstwa przez Alberta K., który działając pod wpływem błędu co do osoby, oddał cztery strzały z broni palnej kaliber 6,35 mm, w kierunku Marka Z.  powodując trzy rany postrzałowe głowy, twarzy i szyi i w konsekwencji jego zgon.

fot. archiwum prasowe

Zaraz po zabójstwie w Cafe Głos pojawiła się cała seria rozmaitych hipotez i wersji zdarzenia.

Zanim przejdziemy jednak do motywów zbrodni, przypomnijmy dokładny przebieg zdarzeń z 18 grudnia 1995 roku.

Około godziny 11.00, do kawiarni przy ulicy 27 Grudnia wchodzi Izraelczyk, po czym zamawia kawę, ciastko i siada do stolika. O godzinie 12.00 do lokalu wszedł Marek Z., który także zamówił kawę i usiadł. Po pewnym czasie przysiadł się do niego inny mężczyzna. O tej godzinie wszystkie stoliki były już zajęte.

Kiełczyński miał wówczas wyjąć zdjęcie Świętego i porównywać je z osobą Marka Z. Nie będąc pewnym, udał się w kierunku telefonu, gdzie udając że z kimś rozmawia, przyglądał się ofierze. Następnie włożył charakterystyczny kożuch, wyjął pistolet i podchodząc do Marka Z. na odległość około metra, wypowiedział słowa: „Dopadłem cię” po czym oddał cztery strzały.

Ranny mężczyzna był jeszcze przytomny kiedy na miejscu zjawili się policjanci. Później stracił przytomność i zmarł w szpitalu. W lokalu podniosła się wrzawa, a Izraelczyk wybiegł przed budynek niemal wpadając na dwóch policjantów patrolujących okolicę. Uciekając, u zbiegu ulic 3 maja i placu Cyryla odwrócił się do nich i wymierzył w ich kierunku pistolet. Policjantom udało się jednak wytrącić mu z ręki broń, a samego napastnika zakuć w kajdanki.

fot. archiwum prasowe

Miał wówczas krzyczeć, że „zabił Jarka, bo ten zgwałcił mu dziewczynę i jest mu winien 100 mln starych złotych”. W jego kieszeni znaleziono zdjęcie Jarosława Ś., które wykonała jego dziewczyna.

Biorąc pod uwagę, że Izraelczyk krzyczał o zabójstwie Jarka od razu nasuwa się wniosek, że rzeczywiście pomylił Marka Z. ze Świętym. Co ciekawe jednak z policyjnej notatki funkcjonariuszy, którzy zapytali przytomną jeszcze ofiarę o nazwisko, przedstawił on się jako Z. Jarosław, co może świadczyć, że posługiwał się on także takim imieniem.

Kolejną wersję Kiełczyński podał już podczas przesłuchania. Według niej za zleceniem mordu w Cafe Głos stać miał właśnie Zbyszko B., zaś egzekucja była zemstą Makowca, za uprowadzenie jego syna. Później zbójca podał jeszcze inną wersję, twierdząc, że zabił bo Marek Z. był mu winien 6000 marek za kradzione samochody.  Jak się okazało w trakcie śledztwa, Marek Z., motorowodniak pływający w klasie 550 nie był anonimową postacią w lokalnym półświatku. Sam Makowiec zeznał, że znał go z widzenia i wiedział, że zajmuje się skupem kradzionych samochodów.

Sąd jednak stwierdził, że Izraelczyk podając różne motywy, próbuje zagmatwać sprawę i uznał, że prawdziwa wersja zdarzenia to ta dotycząca zemsty Zbyszka B. któremu uprowadzono syna. Kiełczyński zaś, przez pomyłkę zabił nie tę osobę, na którą otrzymał zlecenie.

UPROWADZENIE

13 października 1995 roku nastoletni syn Makowca, Maciej B. został podstępem i przemocą pozbawiony wolności przez czterech mężczyzn, a następnie umieszczony w bagażniku fiata 125 p. Syn Makowca jechał związany kablem i skuty kajdankami jednak mimo to na wysokości miejscowości Żerniki udało mu się otworzyć bagażnik i wypaść na jezdnię. Podczas upadku otworzyły się zapięte kajdanki, a uprowadzony zaczął uciekać.  Mimo że porywacze szybko podjęli pościg udało mu się uciec, a następnie taksówką wrócić do domu, gdzie opowiedział o wszystkim ojcu, informując go, że jednym z porywaczy był Jarosław Ś. ps. Święty.

Dwa tygodnie później areszt w Poznaniu opuścił Kiełczyński, który od niemal roku przebywał tam za napad w Jastrowiu. Wypuszczono go ze względu na podjęcie leczenia choroby nowotworowej. Przez pewien czas, Izraelczyk przebywał tam na jednym oddziale z Makowcem, a w swoim notesie miał jego numer telefonu oraz adres.

Po wyjściu z aresztu udał się do domu Zbyszka B. gdzie poinformował go że nie ma pieniędzy i może podjąć się wszelkich zadań.  Wówczas Makowiec miał mu wręczyć broń, zaliczkę i zdjęcie Świętego. Izraelczyk miał potem zjawić się w Cafe Głos i wykonując zlecenie, omyłkowo zastrzelić Marka Z.

Taką wersję zdarzeń za prawdziwą uznał Sąd i w pierwszym procesie, w 1997 roku skazał Kiełczyńskiego na dożywocie, zaś  Makowca jako zleceniodawcę na 25 lat. Cztery miesiące później wyrok uchylił Sąd Apelacyjny, jednak panowie pozostali za kratami, gdyż mieli także wyroki za nielegalne posiadanie broni.

fot. wnętrze Cafe Głos, mat. prasowe

W aktach sprawy znajduje się bardzo dużo ciekawych materiałów m.in. zdjęcia z miejsca zbrodni czy ówczesne fotografie osób z poznańskiego półświatka. Najbardziej poruszające są jednak odręcznie pisane listy Izraelczyka, który z dużą częstotliwością zwracał się w ten sposób do sądu. W listach pisanych poprawną polszczyzną i delikatnym pismem, obywatel Izraela poruszał najczęściej temat swojej przemiany duchowej oraz niewinności Makowca.  W jednym  z nich możemy przeczytać:

„Wysoki sądzie!

Nie było żadnej pomyłki. Zbiłem człowieka z zimną krwią, a innego pomówiłem z chęci zemsty. Jest to ciężki grzech. Jestem świadomy swego czynu. Potępiam i żałuję tego co zrobiłem.

Wierzę w zmartwychwstanie i mam nadzieję żyć w królestwie bożym. Wiem że na pewno więcej nie dopuszczę się żadnej niegodziwości, bo wierzę w boga i staram się przestrzegać przykazań i mierników biblijnych. Zostało mi mało życia, może rok, dwa lata, albo nawet parę lat – ze względu na moją chorobę nowotworową. Nie boję się śmierci, lecz jak każdy człowiek chcę żyć jak najdłużej.”

We wrześniu 1998 roku proces rozpoczął się ponownie. Tym razem Makowiec został uniewinniony. Izraelczykowi podtrzymano dożywocie, lecz i ta decyzja została uchylona.

fot. Izraelczyk, mat.prasowe

Trzeci proces ruszył w 2000 roku, a w kwietniu 2002 sąd ostatecznie ogłosił wyroki. Dożywocie dla Izraelczyka zostało podtrzymane po raz trzeci, zaś Makowcowi wymierzono karę 15 lat pobawienia wolności.

Zbyszko B. wyroku nie usłyszał gdyż opuścił sąd podczas narady składu sędziowskiego i zniknął. Rozesłano za nim list gończy.

W styczniu 2003 roku uprawomocnił się 15-letni wyrok Makowca, który wciąż wymykał się organom ściągania. Wpadł dopiero we wrześniu 2005 roku w Toruniu i od tego czasu przebywa za kratami.

fot. Zatrzymanie Makowca, policja.pl

Albert Kiełczyński zmarł na raka, w wieku 47-lat, w maju 2002 roku.

W 2014 roku Makowiec wystąpił z prośbą przerwę w odsiadywaniu kary ze względu na zły stan zdrowia. Sąd jednak odrzucił wniosek. Uznał że może się leczyć w więzieniu.

W październiku 2017 roku Makowiec, a także jego dwaj synowie i żona usłyszeli wyroki za przestępstwa sprzed lat w tym za kradzieże samochodów, pobicia, fałszowanie dokumentów i  wyłudzenia.  Zbyszko B. otrzymał wówczas wyrok 6 lat i 2 miesięcy pozbawienia wolności.

Sprawa opierała się jednak głównie na relacjach ludzi z półświatka, w tym „skruszonego” przestępcy Krzysztofa W., ps. Kanada. Ten ostatni wsypał wielu znajomych z półświatka i sam przyznał się do wielu przestępstw. Potem swoje zeznania zaczął odwoływać.

Kiedy okazało się, że przypisał sobie część przestępstw, których nie mógł popełnić, bo przebywał akurat w więzieniu, Sąd zaczął mieć wątpliwości co do jego  wiarygodności.

FCZ

Zostaw odpowiedź