Prawdziwe oblicze bossów „Pruszkowa” – opowiada pruszkowianin i członek grupy
Wydawałoby się, że na temat tzw. mafii pruszkowskiej powiedziano i napisano już wszystko. Pojawiają się komentarze, że jest to wątek wałkowany do znudzenia i nic nowego na ten temat powiedzieć już nie można. Ja postanowiłem przyjrzeć się legendzie Pruszkowa od samych kulis i zweryfikować czy szefowie Pruszkowa, byli w rzeczywistości tak wpływowymi i niebezpiecznymi bossami jak przez kilkanaście lat opisywała to prasa.
Na samym początku lat dziewięćdziesiątych, warszawskie czy podwarszawskie gangi funkcjonowały we względnej symbiozie. Oczywiście taki stan w przypadku grup przestępczych, zarabiających potężne pieniądze, nie mógł trwać długo. Doszło więc do pierwszych konfliktów, zatargów i wojenek.
Wówczas policja rozpracowująca grupy przestępcze, dla ułatwienia sobie pracy, podzieliła kryminalną Warszawę na dwie strefy.
Gangsterów rezydujących po lewej stronie Wisły nazywano pruszkowskimi, zaś tych po prawej, wołomińskimi. Bez znaczenia czy bohaterowie krwawych wydarzeń, rzeczywiście wywodzili się z tych miejscowości.
Prasa bardzo szybko podłapała temat, dorzuciła termin mafia, i tak powstał mit groźnych mafii, pruszkowskiej i wołomińskiej, który błyskawicznie rozlał się po kraju, dodając tylko animuszu samym gangsterom.
Również słynna wojna pruszkowsko-wołomińska to historia nieco naciągana. W rzeczywistości była to głównie prywatna wojenka kojarzonego z Wołominem Wariata, przeciwko szefostwu Pruszkowa. Zazwyczaj jednak ekipy z obu stron Wisły rzadko wchodziły sobie w drogę, a często nawet ze sobą współpracowały.
Grupa pruszkowska wyrosła na gruzach dawnej bandy Barabasza, ekipy recydywistów z PRL-u, dokonujących napadów czy kradzieży z włamaniem. O samym Ireneuszu P. nie wiadomo zbyt wiele ponad to, że w czasach komuny odsiedział niemal dekadę i dowodził Pruszkowskimi przestępcami.
Kiedy przeglądałem archiwum prasy w poszukiwaniu informacji o słynnej akcji w motelu George, całkiem przypadkiem natrafiłem na wywiad, który ukazał się w Expressie Wieczornym zatytułowany „Nie zabiłem Grobelnego” z podtytułem „Oko w oko z Barabaszem”. Dziennikarz podpisujący się jako (ts) przepytywał w nim rzekomego szefa pruszkowskiej mafii, jak to opisano go w artykule, na fali wydarzeń z Siestrzeni i wspomnianego wcześniej Georga. Oto rozmowa dziennikarza Expressu Wieczornego z osławionym przestępcą:
„Gangsterskie porachunki i związane z nimi dwa zabójstwa na szosie w miejscowości Siestrzeń, strzelanina w motelu George, inne niewyjaśnione dotychczas przejawy działalności przestępczej mafii w Warszawie, wiążą się z człowiekiem o pseudonimie Barabasz.
Gdzie się ukrywa? Dlaczego nie został aresztowany? Czy układy, pieniądze lub goryle bronią go przed sprawiedliwością? Jak wygląda jego rezydencja? Do Barabasza trafić jest raczej trudno. Nie mieszka w okazałej willi, nie strzegą go psy ani goryle. Jego twierdza to pokój z kuchnią w kwaterunkowym budynku w Pruszkowie. Mieszka tam z żoną i synem.
– Barabasz?
-Tak to ja.
– Jest pan na wolności?
– Siedziałem za kradzieże od 1980 roku… 9 lat. Wyszedłem z powodów zdrowotnych kilka miesięcy temu. Dowiedziałem się wówczas z prasy że kieruję mafią. Początkowo się śmiałem. Bardziej zajmowało mnie własne chore serce i stawy. Tylko ile można się śmiać?
– Czym się pan zajmuje?
– Nie robię interesów walutowych, bo nigdy nie miałem z tym nic wspólnego. Nie likwiduję cinkciarzy, nie zabiłem Grobelnego co mi się przypisuje. Nie jestem szefem mafii. Pracuję jako brygadzista w prywatnym przedsiębiorstwie budowlanym. Jeśli kiedyś miałem do czynienia z kradzieżami to dziś zajmuje się układaniem podłóg, glazury, remontami. Usiłuję żyć normalnie.
– Fama głosi co innego
Nie jest to przyjemne gdy np. Sukces czy Agora wypisują o mnie bzdury. Trudno się z tym pogodzić, szczególnie w sytuacji gdy się żyje wśród ludzi którzy znają mnie z dawnych lat.
Nie ukrywam swojej przeszłości. Nie przeczę że byłem sądzony w jednej sprawie z dwoma ludźmi uczestniczącymi w niedawnych zajściach w Georgu. Tyle tylko że to była dziwna sprawa. Posadzono nas 15 na ławie oskarżonych . Podobno byliśmy grupą. Ale 6 ludzi z tej grupy pierwszy raz na oczy widziałem.
– Okrzyknięto pana szefem
Wyłącznie poza sądem. Znano mnie jako silnego człowieka – pasjonowałem się kulturystyką – dziś mogę tylko popatrzeć jak to się robi. Stąd wziął się mój pseudonim Barabasz. Święty nie byłem, ale nigdy nie byłem bandytą. Miałem dwie sprawy sądowe w życiu. Raz mnie uniewinniono, raz dostałem wyrok. Odsiedziałem swoje, nie mam najmniejszej ochoty wracać do więzienia. A widzę coraz wyraźniej że ktoś moim kosztem chce załatwiać swoje sprawy.
– Czego pan oczekuje dzisiaj?
Przede wszystkim spokoju. Nie chcę mieć nic wspólnego z działalnością którą mi się przypisuje. Nie chcę również wracać do przeszłości. („Nie zabiłem Grobelnego”, Express Wieczorny, 1990 r.)
Kiedy 1991 roku Barabasz zginął w wypadku samochodowym, klarowało się już nowe szefostwo Pruszkowa, które stanowili tzw. starzy pruszkowscy. Ich zbrojnym ramieniem została z czasem grupa ożarowska, której szefował osławiony Pershing. Panowie długo robili wspólne interesy lecz w pewnym momencie ich drogi się rozeszły.
Skład szefostwa grupy pruszkowskiej na przestrzeni lat zmieniał się wielokrotnie lecz finalnie według wersji przyjętej przez prokuraturę, stanowiło go sześć osób. Zygmunt R. ps. Bolo zwany także Kabanem, Mirosław D. ps. Malizna, Leszek D. ps. Wańka, Andrzej Z. ps. Słowik, Ryszard S. ps. Kajtek i Janusz P. ps. Parasol.
W międzyczasie legenda o pruszkowskiej mafii została rozdmuchana do potężnych rozmiarów. Z pruszkowskich bossów zrobiono wręcz ojców chrzestnych, a to jak się później okazało taki stan rzeczy odpowiadał wszystkim. W mediach temat sprzedawał się jak ciepłe bułeczki, gangsterzy wykorzystywali swoją sławę, a prawdziwa mafia fakt, że uwaga społeczeństwa jest skupiona na ulicznych porachunkach…
Mariusz Sz. ps. Szlachet, wychował się na słynnym pruszkowskim osiedlu Kopernika. To tutaj, w promieniu kilkuset metrów, mieszkały takie postaci jak Bysio czy Bryndziak. Mieszkała tu także Elka T., którą poślubił Masa, a następnie wprowadził się do niej na kilka lat. Wszyscy dobrze się tutaj znali.
Szlachet, żołnierzem grupy pruszkowskiej został w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Mając na co dzień styczność z pruszkowskimi bossami, mógł poznać ich prawdziwe oblicze, w czasie kiedy mit mafii pruszkowskiej był już rozdmuchany na całą Polskę.
W swojej książce Miasto Młodych Wilków, opowiada m.in. o czasach kiedy jako młodzi chłopcy, zafascynowani przyglądali się słynnym w Pruszkowie gangsterom, którzy często przesiadywali obok fontanny przy os. Kopernika. Później, już jako członkowie grupy pruszkowskiej z tymi samymi ludźmi widywali się na co dzień.
Zapytałem Mariusza jak zmieniło się jego postrzeganie słynnych na całą Polskę bossów, na przestrzeni tych lat ? Oddajmy mu zatem głos:
„Na pewno w tamtym okresie ci ludzie imponowali nam swoją władzą. W Pruszkowie każdy im się kłaniał w pas, mówię tu o postaciach, które bywały tam na co dzień – Parasolu, Krzysiu no i oczywiście o Masie, który po śmierci Kiełbasy doszedł do władzy.
Każdy w Pruszkowie wiedział, że to oni rządzą miastem i jeśli ktoś miał jakiś problem przychodził tylko do nich.
Osobiście najbliższy kontakt miałem z Masą, i trzeba mu przyznać, że miał charyzmę i potrafił tych chłopaków sobie łatwo zjednywać. Dodatkowo zawsze jeździł zajebistą furą, zawsze miał najdroższe ciuchy, zegarek, fajne laski. Lubił tą otoczkę prestiżu.
Z kolei rzeczywiście było tak, że im bliżej się poznawało tych ludzi, tym bardziej człowiek uświadamiał sobie, że byli to po prostu zwykli przestępcy, a nie mafia jak próbowali to opisywać niektórzy dziennikarze.
Jak tylko się nachlali to lepiej było ich omijać szerokim łukiem. Każdego z nich, czy to Parasola jak się napierdolił, czy Krzysia. Szczególnie ten drugi jak był nachlany, to w rozkazującym tonie pytał – który ma prawo jazdy!? Potem zawijał takiego gościa, kazał siadać za kierownicę i wozić po ulicach Pruszkowa.
Zresztą oni wszyscy tak mieli. Najebać i się i wszystkie knajpy odwiedzać, a tam jak tylko wchodzili to każdy im się kłaniał, i jakby mieli sygnety to pewnie po łapach by ich całowali.
Czuło się przed nimi respekt, czasami było sporo śmiechu, ale tak czy inaczej znosić ich humory, samemu będąc trzeźwym, to była przejebana sprawa.
Z kolei jak starzy wytrzeźwieli, to zaraz Masa się napierdolił i trzeba było go wozić po barach, a on dodatkowo lubił się popisywać, demolować knajpy i pijaczkami rzucać po ścianach.
Tak więc widzisz, oni doskonale wykorzystywali tą swoją legendę. Na przykład taki Krzyś, jechał na sławie bandy Barabasza, z jednej strony sztywny, nie siadał na wolności do stołu z tymi co nie grypsowali w więzieniu, a z drugiej strony, witał się z policjantami i walił z nimi wódkę.
Zresztą później to już pił codziennie, i właściwie zaczęliśmy na niego patrzeć jak na staczającego się gangstera-alkoholika.
Dosyć szybko można było wywnioskować co to za wielka mafia, skoro taki Parasol czy Krzyś potrafili przestać najebani pół nocy pod sklepem monopolowym i drzeć mordę na całe osiedle. No tacy właśnie byli bossowie Pruszkowa!
Jakby jakaś ostrzejsza ekipa podjechała i chciała któregoś z nich odjebać, to by nie było żadnego problemu! Podjechali by np. tacy mokotowscy na motocyklach, a mieli taką ekipę miłośników dwóch kółek, to sprzątnęli by jednego czy drugiego i pojechali w pizdu.
Oni mieli jedną wspólną cechę – pazerność na kasę! Wyobraź sobie, że oni woleli dojechać swojego, jakiegoś pruszkowianina niż obcego. Jak taki Kowalski z Pruszkowa, który nie był w ekipie zrobił coś na własną rękę, to oni bardzo lubili takich dojeżdżać, wymyślali jakieś kary, naliczanie itd. I wiesz, u obcych mógłby się ktoś postawić, a swojak się bał bo przecież mieli tą swoją sławę w całej okolicy.
Ich ulubiony patent to była ustawka dobry – zły. Przyjeżdżała „groźna” ekipa, żeby gościa naliczyć na dziesięć koła papieru, a potem pojawiał się taki Krzyś i mówi :
– Dobra Heniek daj piątkę i ja to załatwię. Przekażę im że nie ma prawa spaść ci włos z głowy -. Ta „groźna” ekipa, to oczywiście podstawieni ludzie starych.
Więc każdy, kto prowadził jakiś interes w okolicy, wolał sam z nimi się dogadać niż potem być ofiarą ich intryg.
Zresztą oni za dziesięć koła to by cię wystawili bez mrugnięcia okiem. W pierwszej kolejności zrobiłby tak Masa, który się od nich uczył. Jakby doszło do jakiejś prawdziwej zadymy, na przykład ruskie by przyjechały z bronią, to taki Masa pierwszy by spierdalał i ewakuował się z Pruszkowa.
Tak było min. po strzelaninie pod Makro Cashem, kiedy wołomińscy postrzelili Kotleta i Matysia, za to że ci porwali ich kompana. Matysia zawinęli, wrzucili do bagażnika i zadzwonili do Masy:
-Słyszysz te jęki? To twój żołnierz. Jak nasz kumpel nie będzie wolny za 20 min., to następna kulkę ty dostaniesz!-
Masa się obsrał i natychmiast wyjechał na Mazury, w międzyczasie dzwoniąc do chłopaków, którzy więzili wołomińskiego. Przez telefon powiedział im tylko trzy słowa: – Natychmiast wypuścić porwanego!-.
Kolejnym przykładem może być akcja z Karolem S., tym który doprowadził do buntu w Wołominie. Masa śmiał się z niego przy nas: – A kto to jest Karol S.? jakaś Karolina! –
A po akcji w Gamie, kiedy doszło do zabójstwa starych wołomińskich, natychmiast zmienił zdanie. Jak później Karol chciał się spotkać z Masą, to on się zabunkrował w domu i na rozmowę wysłał Bysia. Taki to był mafioso i taka to była mafia!
Na potwierdzenie moich słów podam ci jeszcze jeden przykład związany ze Słowikiem. Kiedy jako młody Pruszków siedzieliśmy w aresztach śledczych, żaden z nas nie miał jeszcze prawomocnego wyroku za przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej, kierowanej przez zarząd, do którego według prokuratury należał min. Słowik.
W tym procesie nas było oskarżonych trzydzieści kilka osób. Oczywiście nie przyznawaliśmy się do udziału w grupie kierowanej przez Słowika i resztę starych. Staraliśmy się wtedy udowodnić że Masa, który został świadkiem koronnym, kierował młodym Pruszkowem ,czyli nami.
Nagle doszła do nas informacja, że Słowik dobrowolnie poddał się karze, więc mimo, że nie złożył wyjaśnień, potwierdził że istniał zarząd grupy pruszkowskiej tak jak to właśnie przedstawił Masa.
Strasznie byliśmy wkurwieni, bo tą decyzją pokazał, że ma nas gdzieś i dalsza nasza obrona, że zarządu nie było, nie miała już sensu. Bo skoro jeden z szefów dobrowolnie poddaje się karze, to my już nie mieliśmy po co się bronić.
Potem ruszyło już lawinowo i wszyscy zaczęli iść na samoukaranie. To samo zresztą zrobili Jurek Żaba i Bedzio z Ożarowa.”
W 2000 roku utworzono Centralne Biuro Śledcze i pod koniec sierpnia przeprowadzono akcję Enigma mająca na celu rozbić cały trzon pruszkowskiego gangu. W pierwszym rzucie wpadli Parasol, Wańka i Bolo. Aresztowano też kilkadziesiąt innych osób. Przez pewien czas udawało się ukrywać min. Maliźnie i Słowikowi.
Parasol będący od samego początku w kierownictwie grupy, usłyszał początkowo pozornie błahy zarzut – wymuszenia kilkudziesięciu tysięcy dolarów.
Był to jednak pretekst aby zatrzymać go w areszcie i postawić poważniejsze zarzuty. W dniu wielkiej obławy oficjalnie zatrudniony był jako zaopatrzeniowiec w drukarni, z pensją 3000 zł miesięcznie.
Podczas procesu, regularnie atakował Masę, który został świadkiem koronnym. Starał się go zdyskredytować mówiąc, że strukturę grupy, podział na zarząd i kapitanów wsadzili mu w usta agenci CBŚ. Przestawiał też Masę jako herszta grupy a jednocześnie od lat policyjnego agenta.
W 2003 roku otrzymał wyrok siedmiu pozbawienia wolności za założenie i kierowanie grupą przestępczą. Z więzienia wyszedł w 2008 roku po wpłacie kaucji. W innym procesie za min. rozboje i handel bronią dostał jeszcze 1,5 roku lecz karę zaliczono mu na poczet wcześniejszej odsiadki.
Pruszków ponownie pojawił się w mediach, w lutym 2017 roku, kiedy to huknęła informacja że właśnie Parasol, a także Słowik i Wańka, byli częścią organizacji wyłudzającej zwrot podatku VAT na wielomilionowe kwoty. Mężczyźni mieli swoją legendą i autorytetem stanowić ochronę dla szefów grupy dokonującej przestępstw gospodarczych. Sprawa cały czas jest w toku, a gangsterzy nadal przebywają w aresztach.
Reszta pruszkowskiej ferajny również nie skończyła najlepiej – Budzik, Żaba czy wspomniany przez Szlacheta Krzyś, zmarli po ciężkich chorobach, Ali dawno wycofał się z biznesu i zależy mu tylko na świętym spokoju. Bolo i Kajtek są na wolności, jednak dziś są już tylko wspomnieniem po dawnej grupie pruszkowskiej.
Co jednak najciekawsze a zarazem paradoksalne, człowiek przez którego Pruszków trafił na lata za kraty, czyli Jarosław S. ps. Masa, sam z licznymi zarzutami od ponad roku przebywa w areszcie śledczym w Opolu Lubelskim…
FCZ, online-mafia.pl
Ogladam od lat wypowiedzi slacheta prosze o kontakt z nim Bielecki1206gmail.com chcialbym z nim porozmawiac na temat osob imojego kolegi wojtka zaznaczam ze jestem leszczem ale jednosc ruwnosc i solidarnosc kto to przeczyta to bedzie wiedzial oczym mowie
Taki poważny wpis, a z ortografią na bakier